Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/32

Ta strona została skorygowana.

Kamerdyner zmieszał się widocznie i nierychło usta otworzył.
— My zdaleka jedziemy — rzekł — nieznajomi tu jesteśmy i pan zmęczony, chce tylko przenocować.
Nie dopytując się więcej, stary polecił dom, w którym wszystkiego dostać było można i odszedł.
W istocie naprzeciwko, w obszernej salce, był bilard i rodzaj restauracji, który od Szmula odnajmował dawny kucharz państwa Horyszków, biorący u niego trunki dla gości i wszystko, czego mu było potrzeba.
Była to jedyna tego rodzaju instytucja dobroczynna w miasteczku, schodzili się więc do niej urzędnicy, czasem przyjezdna szlachta i podróżni, którzy na niedalekiej poczcie nic oprócz gołego samowaru dostać nie mogli.
Tego wieczora było dosyć pusto. Żydek, kelnera zastępujący i po europejsku przebrany, z czego był niezmiernie dumny, bawił się sam około opuszczonego bilardu, zadając sobie trudne bardzo sztuki, które dla nabycia wprawy rozwiązywał odniechcenia. W drugim małym pokoiku, do którego po dwóch schodkach schodzić było potrzeba, przybyły ze wsi pan Marek Drapacki, dziedzic Szerementowszczyzny, siedział, oczekując na jakiś posiłek i patrząc w okno, wzdychał. Smutną fizjognomję jego tłumaczyło to, że przybył do miasteczka z powodu procesu. W chwili gdy powóz się zataczał pod „Żubra“, wpadł do bilardowej sali pisarz sądowy Machczeńko, częsty gość i dobry kelnera znajomy, który, jako kawaler, stołował się tutaj i wolne od zajęć chwile najmilej tu przepędzał. Człeczek to był wesoły, bystry, przebiegły, szyderca, a życie biorący z cienkiego końca i nie przywiązujący zbytniej wagi do tego, co inni brali niezmiernie na serjo. Zresztą poczciwa dusza, tylko wietrznik okrutny i lubiący wesołe partyjki.
Na widok przybywającego gościa kelner, chybiwszy kulę, odskoczył od bilardu i stanął w gotowości