Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/326

Ta strona została skorygowana.

cami; lecz znaleźć go było trudno. Ile razy przyjeżdżali bracia, a rozmowy toczyły się o przeszłości, unikali wszyscy wspomnienia marszałka, jakby go na świecie nie było. Juljan jednak miał wreszcie konieczną potrzebę udania się do kancelarji, dla wyjęcia jakichś papierów, i pojechał do miasteczka. Trybem zwyczajnym podał prośbę, o której dano wiedzieć panu Bolesławowi. Wiadomość ta mocno go poruszyła; rozkazał sekretarzowi, ażeby papiery gotowe oddał mu na ręce, a Juljanowi oznajmił, iż go marszałek prosi do siebie.
Zdziwiło to Julka, który zrazu zawahał się, co ma począć, lecz po namyśle, postanowił nie drażnić gorzej wuja i udał się do niego. Marszałek czekał nań w swoim gabinecie, a ujrzawszy wchodzącego z posępną i chłodną twarzą, nagle na szyję mu się rzucił, łkając i nie mogąc niby wyrzec słowa. Julek nie wiedział dobrze, jak to ma przyjąć. Z chustką na oczach, marszałek padł na fotel, długo odgrywając niepohamowane wzruszenie. Ręce mu się trzęsły... głosu brakło... Wskazał Julkowi krzesło.
Gdy po długiej oczekiwania chwili mógł wreszcie przyjść do słowa, wyraził najprzód tę boleść, jakiej doświadczył, gdy okrutnie znieważony, posądzony, obrażony, zmuszony był zerwać z rodziną, co serca jego ocenić nie umiała. Wszystko tłumaczyła ta jedna okoliczność, z którą marszałek taił się całe życie, iż podlega napadom lunatycznym. W takim stanie bezwiednym owej nocy pamiętnej pochwycił go Julek, czego omało życiem nie przypłacił. Tłumaczenie to było jawnie naciągnięte, ale dowodziło, że marszałek chciał się uniewinnić i pojednać z rodziną.
Więcej to pono jemu, niż jej było potrzebne; Julek też, nie rozczulając się zbytecznie, przyjął, co mu dawano za dobre i... rodzaj zgody stanął znowu. Marszałek czulszy był, niż kiedykolwiek; mówił, że chlubi się Horyszkami, uwielbiał energję, z jaką dźwignąć