Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/329

Ta strona została skorygowana.

uwielbiam; ale mnie moich Horyszków było i jest żal na mechaników i doktorów, a takiej osoby, jak Cesia, na ogrodniczkę. Czegoś świetniejszego dla nich pragnąłem.
— A toż cię, marszałku, nie cieszy i nie wbija w dumę, że te biedne sieroty, nie potrzebując pomocy niczyjej, tak triumfalnie wyszły z rozpaczliwego położenia? Przyznam ci się, że gdybym upadł na majątku — czego Boże uchowaj — a moja Jadwisia została sama i z gruzów umiała stworzyć sobie tak godnie egzystencję nową, duszaby moja z niebios ku niej zleciała.
Marszałek nie skąpił pochwał, lecz wpadł w szlacheckie wspomnienia stare, w reminiscencje tych błogich czasów, gdy w istocie nie było życia, tylko w jednej klasie narodu... rozczulił się, uniósł, wyegzaltował na zimno i podkomorzego pociągnął za sobą w poetyczne światy przeszłości, tak że obaj o rzeczywistości zapomnieli. Marszałkowi czasem nie zbywało na pewnym rodzaju zręczności w razach ostatecznych.
Pomimo zgody, nie pojechał on do Zawiechowa. Wstrzymywał się z tym krokiem jeszcze, rachując na to, że przez braci powoli pannę Cecylję przygotuje. Posądzał ją zrazu mocno o skłonność dla hrabiego, a osiedlenie się jego przypisywał tylko chęci zbliżenia się do niej. Tymczasem przewidywania stosunków bliższych wcale się nie spełniły. Śledzono najpilniej, lecz nie odkryto nic nad to, że stary Praski bywał co niedziela w Bobryńcach. W istocie na tego dziwnego pośrednika zeszła miłość dyskretna hrabiego i nim się ograniczać musiała. Czy stary naturalista i filozof-samouk domyślał się, jaką grał rolę — odgadnąć trudno. Miał niby nadzór nad ogrodami.
Było to właściwością Praskiego, że mu nikt w świecie nie imponował, że nikogo bardzo nie potrzebując, nie lękał się też nikogo i każdemu czuł się równym. Biedny ogrodnik, wśród najświetniejszego towarzystwa, ani dowcipem, ani bogactwem, ani wymową,