Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/33

Ta strona została skorygowana.

do usług. Razem ze strojem europejskim nadał on sobie imię Moryca.
— Słysz, Moryc — zawołał, wpadając, pisarz — jakiś pan zajechał. — Idź mi się dowiedz, co za jeden... Kto go wie, może jaka wysoka figura na rewizję.
Kelner, posłuszny, złożył kij na bilardzie i wymknął się do sieni. Machczeńko się tymczasem przeciągał po biurowej robocie i kilka razy ziewnął potężnie. Nie mając co robić, na nogi sobie spojrzał, jak się buty wydawały po całodziennej służbie, potem na ręce, zawalane atramentem. Otrzepał z surduta trochę pyłu, którego istnienia się domyślał, i stanął naprzeciw zwierciadła, zawieszonego przed kanapą. Wygolona, blada twarz, małe, żywe ślepki czarne, drobne a wydęte usta i przysadzisty nosek musiały go zadowolić, bo wyciągnął szyję, potarł włosa i uśmiechnął się konterfektowi swemu. Tymczasem Moryc, zacierając ręce, powrócił.
— A co?
— A nic, proszę pana sekretarza — od służącego, który sam wygląda jak pan, dowiedzieć się niczego nie można, a pocztyljon nic nie wie, tyle tylko, że od Brześcia jadą. Znać zdaleka... powóz piękny, nowy.
— E! — rzekł pisarz — i dodał niepochlebny dla Moryca przymiotnik, z zoologji zaczerpnięty.
Rzucił się potem na kanapę i kazał sobie podać herbaty z rumem.
Z drugiego pokoju słychać było głos Drapackiego, który donośnie wołał:
— Kiedyż mi tam dacie te kotlety? A toż wołu upiec było można do tego czasu.
Pisarz przysłuchał się, skrzywił, ale nie śpieszył do towarzystwa, a Moryc zawołał:
— Zaraz, zaraz!
Wtem drzwi się otworzyły i wszedł gość, na którego oczy zwróciły się ciekawie, gdyż łatwo było domyśleć się w nim świeżo przybyłego podróżnika.