ani urzędem i znaczeniem nie dawał brać góry nad sobą.
Zupełnie tak samo się znajdował w gronie parobków ogrodniczych, jak książąt, jednym i drugim ostrą, ale przyzwoitą mówiąc prawdę.
Za dawnych czasów, gdy jeszcze był przy oranżerjach hrabiów N. N. w Królestwie, okazywano je ministrowi Lubeckiemu, przybyłemu z Warszawy, a pan Praski czynił honory. Gospodarstwu szło o to niezmiernie, aby go zjednać. Tymczasem minister, który wiele rzeczy umiał i znakomite miał wykształcenie, w botanice palnął okrutnego bąka. Praski podniósł poważnie wzrok, uchylił nieco czapeczki i rzekł dobitnie:
— Otóż to tak się dzieje, gdy kto, jak wasza ekscelencja, mówi o tem, czego nie rozumie.
I z zimną krwią, niezmieszany, wytłumaczył, że tak nie było. Z wielką zawsze powagą poczciwy stary wszędzie w swych grubych butach i surducie z 1825 roku, z zawijanym, bufiastym kołnierzem, czuł się zupełnie na swojem miejscu. Pałace, wspaniałości, przepychy nie dziwiły go, ani przejmowały, ale nowa orchidea, ale roślina nieznana obudzała w nim entuzjazm i poszanowanie. Dziwny też stosunek zawiązał się pomiędzy nim a hrabią, który z nikim prawie nie żył.
Zwykle w niedzielę jechał Praski do Bobryniec i wprost się udawał do oranżerji i ogrodu.
Zawiadywał niemi nieuk, chłop prosty, który dawniej był parobkiem przy ogrodzie i nabrał praktyki, ale głowę miał otwartą i rad się uczył. Ten spełniał, co mu Praski radził i dysponował, a pokochał starego. Oprócz niego, znajdował się prawie zawsze hrabia przy oględzinach i sam im towarzyszył. Ogród dawniej wcale go nie obchodził, lecz w tej samotności, przy braku zajęcia, zaczął go rozrywać. Razem z Praskim obchodzili wszystko najtroskliwiej. Tu szczególne poszanowanie miał stary ogrodnik dla pięknych
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/330
Ta strona została skorygowana.