Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/334

Ta strona została skorygowana.

Ale gdy potem w Zawiechowie napomknęła o tem, Cesia się zarumieniła, uściskała ją i szepnęła na ucho:
— Bardzo szanuję twojego hrabiego, ale ty go sobie sama weź, to zrobisz najlepiej, a mnie nie mów o nim.
I palec położyła na ustach.
Gdy tedy, po latach pięciu ciężkiego nowicjatu, obaj wyzwoleni: Henryk, dyrektor fabryki, i Julek, doktór medycyny, przybyli do Zawiechowa, u nóg siostry złożyć swe patenta, zaprawdę radość była wielka. Cecylja zapłakała, ale ze szczęścia.
Nie mówimy już o łzach Piotrusi, która przyszła też, nieboraczka, ściskać i całować tych swoich wyniańczonych chłopaków, a mówić już nic więcej nie mogła, tylko to jedno ciągle:
— Czemu to moja święta dobrodziejka tego nie dożyła!
Julek, który już trochę dłużej siostry nie widział, bo mu klinika lat ostatnich i podróże do szpitali zagranicznych wiele czasu zajęły — gdy świece podano, przypatrzył się jej lepiej i, odszedłszy z bratem na górę, rzekł mu:
— Z pewnego względu smutno to być lekarzem... dziś tego doświadczyłem. Nam biednym wprzód się objawia w ukochanych istotach to, co im zagrażać może. Mnie się coś Cesi twarz i wzrok nie podobają... trochę nawet pokaszliwa. Jutro, nic nie mówiąc, lepiej to zbadam. Może mi się przywidziało, może to katar przemijający, ale zawsze...
Henryk się zląkł bardzo, lecz w jego oczach Cesia nie była wcale zmieniona, owszem, znajdował ją świeżą, oczy pełne blasku, rumieniec na twarzy, żywość wielką. Cały dzień następny spędzili sami z sobą. Julek patrzył już tem okiem lekarza, co w każdym widzi pacjenta mimowoli, a dzień potwierdził tylko, czego wieczór kazał mu się domyślać. Życia, świeżości wiele było w Cesi, ale to wszystko miało cechę gorączkową trochę. Dawało się to przypisać chwilowemu pod-