Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/343

Ta strona została skorygowana.

ludziach i językach u nas, jak wszędzie, nie zbywa. Paplano i na niego dziwolągi różne w początku, ale dziś niema człowieka, coby mu sprawiedliwości nie oddawał. Skromny, zacny, pracowity... dobroczynny...
Marszałek, któremu te pochwały, niewiadomo dlaczego, w smak nie szły, głową wprawdzie kiwał, lecz żywym ich nie potwierdzał głosem. Podkomorzy po chwilce mówił dalej.
— Tem też więcej się cieszymy, my, co mu choć zdala szczerymi przyjaciółmi jesteśmy, że nareszcie zdaje się... no, nie wiem, ale są jakieś podobieństwa, że dobierze sobie towarzyszkę życia.
Słysząc to, Cesia zbladła mimowolnie i coś bardzo żywo przemówiła do podkomorzyny. Marszałek tymczasem zapytał:
— Skądże te domysły?
— Istotnie, nic innego jak domysły, — ciągnął zwolna podkomorzy. — Jakiś ruch niezwyczajny objawia się podobno we dworze. Sam hrabia jest ożywieńszy niż zwykle: wysyła posłańców, jeździ na pocztę, zdaje się oczekiwać czy wiadomości jakiejś, czy przybycia czyjegoś. A już też czas, żeby z wdowiego tego stanu wyszedł, szkoda człowieka!
— Ale o kimże przecie mówią? jakie są domysły? — pytał marszałek.
— Nic nie wiem, — odparł Ryngold — ani podobna odgadnąć, co to znaczy. Może to pani Ratajewska skomponowała.
Marszałek miał nieco urazy do wdowy.
— A, pani Ratajewska! — zawołał.
Tylko co zaczął wymawiać te słowa, gdy wilk, o którym była mowa, ukazał się w salonie. Zamilkł przestraszony. Piękna Łucja szła, śmiejąc się, ku gankowi i zawczasu przypatrując się towarzystwu, rada, że tyle tu osób zastała. Wchodząc, usłyszała w ustach marszałka nazwisko swoje, a słuch miała doskonały i, witając się wesoło, a mierząc oczyma śmiałemi mło-