Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/345

Ta strona została skorygowana.

Panna Cecylja dodała pocichu:
— Zresztą, nie wiem.
— Być też może, że ja z wielkiego pragnienia, by mieć sąsiadkę, dopuszczam się paradoksu — poprawiła się pani Ratajewska.
Niewiadomo, w jakim celu piękna wdowa w tej chwili oczy zwróciła na marszałka i poczęła go niemi magnetyzować. Nie było to łatwe w obecności panny Cecylji, a jednakże działało. Pan Bolesław poprawił włosy, których nie miał, i stał się wesołym a rozmownym.
Cała ta wyprawa do Żytkowiec dla Cesi była dosyć nieprzyjemna z wielu względów, najbardziej zaś z powodu Juljana, którego wejrzenia Jadwisi wyemancypowały w taki sposób, iż go nic powstrzymać nie mogło. Prawie ciągle byli ze sobą.
Gdy po herbacie zabrano się do wyjazdu, Cecylja Julkowi siąść kazała przy sobie do powozu. Nie byli jeszcze w końcu dziedzińca, gdy już poczęła kazanie.
— Julku mój, co ci się stało? Patrzyłam na ciebie i nie poznawałam cię. Prawda, że ten trzpiot Jadwisia, umyślnie, na złość mnie i na żart, bo mi to powiedziała, starała się ciebie bałamucić, ale ty gotóweś wziąć to na serjo.
Julek w rękę ją pocałował.
— O! najtroskliwsza z opiekunek, — zawołał — nie lękajże się o mnie! Jestem doktorem medycyny; wiem, co się w sercu ludzkiem dzieje, swojego pilnuję i, wierz mi, nie stracę ani serca, ani głowy.
Cesia odetchnęła.
— Nabawiliście mnie oboje okrutnego strachu — rzekła. — Proszęż cię, po awanturze Henryka, która dotąd jeszcze cięży na nas, owa jakaś miłość niedorzeczna i znowu tam, gdzie posag taki wielki... Kochaj się, żeń, ani słowa nie powiem, owszem, sprawię ci wesele; ale się kochaj tam, gdzie niema ani dóbr, ani pieniędzy, ani wszystkiego tego, na czem nam zbywa.