Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/346

Ta strona została skorygowana.

— Powiedzże mi, Cesiu, co to szkodzi trochę się tak zapuścić w marzenia i przypuszczenia? A gdyby też panna Jadwiga popełniła tę niedorzeczność i raczyła mnie sobie podobać, a ja gdybym takim był zbrodniarzem, żebym się w niej zakochał... więc cóż?
— Jadwidze rodziceby za ciebie iść nie pozwolili, a jabym u nóg twoich leżała, błagając, żebyś się z nią nie żenił.
— Cóż masz przeciw niej?
— Ale to anioł dobroci! — przerwała Cesia.
— A ja niewart jestem anioła, co? — zawołał Julek.
— Ty wart jesteś... jeśli chcesz... archanielicy, drogi Julku, ale bez złotych skrzydeł.
— Dobrze, — ciągnął dalej niezmożony brat — więc my oboje, dla ocalenia mojej dumy i miłości wlanej, skazanibyśmy byli na męczarnię? Cesiu!
Cecylja uderzyła go po ręku.
— Milczże, proszę cię, ty nieznośny sofisto. Mnie to przeraża, że mówisz o tem tak, jakgdybyś się już kochał, a ja na samą tę myśl truchleję.
Julek zamilkł — i po długiem milczeniu, rzekł:
— Bądź spokojna!
Czy tem słowem jednak potrafił rzeczywiście ją uspokoić, trudno było osądzić. Milczała i wzdychała całą drogę.
Nazajutrz marszałek wybierał się powoli, gdy około południa powóz zaszedł przed dwór zawiechowski. Wysiedli z niego podkomorzy i Jadwisia. Cecylja, która wyszła na ich spotkanie, sądząc, że znajdzie podkomorzynę, zdziwiła się nieco.
— Moja panno Cecyljo, — rzekł stary, w rękę ją całując — ja mam interes w miasteczku do wieczora, a oto Jadzia mi się wprosiła, żeby ten dzień z wami przepędzić. Zostawiam ją na opiece pani i zdaję władzę moją na nią.
Jadwiga była wesoła niezmiernie; figlarnie świeciły jej oczy. Rzuciła się w objęcia przyjaciółki. Tuż