— I... jest to bardzo przykra kefalalgja.
— Nie rozumiem wyrazu, ale jakiś straszny.
Cesia, widząc ich tak siedzących razem, bladła. Poprosiła Julka, aby poszedł coś zadysponować. Doktór musiał być posłusznym, a Henryk stanął na jego miejscu zabawiać piękną pannę, która zkolei jemu kazała siąść przy sobie i już bardzo serjo rozpytywała go o nauki, o projekta, o to, co na przyszłość sobie snuli. Henryk powtórzył jej, że on już miał miejsce dyrektora przy znacznej fabryce, a Juljan szukał w większem mieście jakiegoś zajęcia, bodajby połączonego z profesurą.
— A więc to serjo? — zapytała Jadzia. — I znowu obaj panowie opuszczacie siostrę tak nielitościwie? Mnie się zdaje, że jeden z panów powinienby się dla Cesi poświęcić. Nie pan, to niepodobna, ale pan Juljan. Choć ona pracuje i dość jej czas leci prędko, ale ta samotność...
Henryk zmilczał.
— Nie wiem, czyby się Cesia na to zgodziła, — rzekł po chwili — a my jej słuchamy nie jak siostry, ale jak matki.
— A ona, prawdziwie po macierzyńsku, gotowa poświęcać się zawsze dla wszystkich — dokończyła Jadzia.
Dano do stołu i całe towarzystwo przeszło do urządzonej nowo salki jadalnej. Marszałek prowadził Cecylję, Henryk Jadwigę, a Julek szedł sam za nimi; ale zato, staraniem brata, miejsce mu się dostało przy podkomorzance, która ciągle była w wybornym humorze i mówiła wyłącznie prawie z sąsiadem.
Wyjazd marszałka po obiedzie nie dał gospodyni zbliżyć się do przyjaciółki; dopiero po nim chwyciła ją pod rękę i odprowadziła do swojego pokoju. Co tam ze sobą długo i żywo mówiły, nie słyszał nikt; wyszły jednak po pół godziny w dobrej zgodzie, serdecznej jak zawsze, Cesia trochę smutniejsza, Jadzia spoważniała. Na podkomorzego czekano z herbatą, ale
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/348
Ta strona została skorygowana.