Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/349

Ta strona została skorygowana.

się przypóźnił, tak że dopiero po księżycu odjechali do domu.
Julek spodziewał się nowej bury, lecz ta go ominęła.
— Już dziś nie mam siły gderać na ciebie — szepnęła mu przy wieczornem pożegnaniu. — Jadzia, ten nieznośny trzpiot, wszystkiemu winna. Dałam jej naukę, że nigdy nie trzeba z ogniem żartować. Gdybyś memu sercu nie był tak potrzebny, jako przezorna siostra odprawiłabym cię stąd. Jadzia, dziecko, fantastyczka, a rodzice tej jedynaczce pozwalają, co się jej zamarzy.
Pod naciskiem różnych myśli, panna Cecylja była w tych dniach smutna jakoś i zamyślona. W niedzielę, wedle zwyczaju, Praski pojechał na cały dzień do hrabiego. Nazajutrz rano, gdy się w ogrodzie z nim spotkała Cesia, nie mogła się powstrzymać od zapytania:
— Powiedzże mi, panie Praski, cóż to tam się przygotowuje u hrabiego? Ludzie nie wiedzieć co prawią.
— A cóż prawią ludzie? — zapytał stary ogrodnik.
— Ja tam dobrze nie wiem, — śpiesznie schylając się do kwiatków, dokończyła gospodyni — ale jakiś ma być niezwyczajny ruch we dworze... przygotowania...
— A w istocie — odparł Praski — w istocie.
— Spodziewają się kogoś? Może dzieci? — zapytała Cesia.
— Wątpię, bo gdyby dzieci się spodziewał, nie miałby przyczyny z tem się ukrywać. Coś innego być musi.
— Jakież przygotowania?
— Hm! — mówił stary powoli — ja nie wiem, czy to można przygotowaniem nazwać, bo to tam tak dalece niema nic wielkiego; ale w hrabi samym, którego ja, mogę się pochwalić, dosyć dobrze znam, bom go przez te lata spenetrował, w hrabi widzę największe przygotowanie. Dawnom go nie widział tak poruszonym, niespokojnym, jak teraz. On jest ze mną dosyć