Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/352

Ta strona została skorygowana.

zwiastuje ci piersiową chorobę... przypuśćmy suchoty... to powoli, bez wielkich cierpień, zasnąć wycieńczonej cóż to złego?
Henryk się porwał.
— Byłoby to samobójstwem! — zawołał. — O tem ani się myśleć, ani mówić godzi. Julek ci powiedział, żeś powinna jechać, a ja cię na kolanach będę prosił: musisz to dla nas uczynić!
— Widzisz, Cesiu, — dodał Juljan pół smutnie, pół serjo — spełnisz przez to razem dwa święte obowiązki... ratując siebie i... mnie.
Cecylja spojrzała na niego.
— Tak, — dodał Juljan — sama wiesz, jakie mi tu grozi niebezpieczeństwo od pięknych oczów panny Jadwigi. Dobrowolnie wyrwać się stąd kto wie, czybym potrafił, ale dla ciebie jadę choćby jutro. Tymczasem nie może być, ażeby przez kilka tych miesięcy nie trafił się ktoś tej dobrej, miłej podkomorzance, jaki poczciwy i godny jej ręki człowiek.
Julek westchnął... Cesia się zadumała.
— Spełnię waszą wolę, — rzekła nakoniec. — Pojadę, szczerze powiedziawszy, więcej dla Julka, niż dla siebie. Kocham Jadwigę jak siostrę, ale Horyszkowie nie posagami, lecz pracą dźwigać się powinni... Szło mi zawsze i idzie o to.
Zaczęto mówić o podróży, która była postanowiona. Julek chciał ją mieć długą, a urządzano się tak, aby podwójnie z niej, i dla zdrowia i dla nauki, korzystać.
Henryk, mając wyjeżdżać, zapragnął pożegnać hrabiego; wybrali się więc z Julkiem. Gdy wyszedł do nich, nawykli widywać go tak zawsze dziwnie jednym, iż się ani na humorze, ani w obejściu nie różnił w ciągu lat kilku — obaj bracia spostrzegli w nim łatwo jakąś zmianę, do której w części już pogłoskami byli przygotowani.
Hrabia był w istocie podrażniony, rozgorączkowany, niespokojny, a choć, jak zwykle, uprzejmy, zdawał się roztargnionym. Henryk, pragnąc go rozerwać,