Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/363

Ta strona została skorygowana.

czulszym dla Cesi, a ta została zmuszona uciekać z domu ich, aby nie być posądzoną o intrygę, której myśl ją przerażała.
Po pierwszych przywitaniach, w których słów było niewiele i dzieci tylko szczebiotały, gospodyni poprowadziła gości swych do pałacu, przejęta tą niespodzianą radością, jaką jej sprawili. Dziewczątka, którym pozwolono zostać w ogrodzie, nie chciały ani na krok odstąpić swej dobrej Cesi. Miały może przeczucie wstrętu, jaki w Praskim budziło każde niedorosłe a roztrzepane stworzenie, bo zwykł był mawiać:
— Dzieci nie są stworzone do ogrodu. To gorzej od gąsienic i kretów... to ruina i spustoszenie! Albo to ma oczy? albo to ma serce? Bez litości i bez głowy.
Dziewczęta znać zdaleka spostrzegły wytrzeszczone na siebie ze strachem oczy ogrodnika i wolały iść do pokoju.
Powóz jeszcze stał przed gankiem; trzeba było myśleć o umieszczeniu gości, bo Cesia na mieszkanie w miasteczku dozwolić nie chciała... Zosia i Mania biegały po wszystkich kątach, rozpatrywały wszystko i z zupełną swobodą gospodarzyły u dawnej nauczycielki, dziwiąc się tylko, do czego to być może tyle nasion, tyle tak różnych kwiatków.
Matka tymczasem, padłszy na kanapę, siedziała zadumana i milcząca. Wzrok jej błądził, jakby nie widząc nic, po tych ścianach, myśl zdawała się gdzie indziej. Zdawało się, że nie przybyła dla samej przyjemności widzenia przyjaciółki, że coś jej ciężyło na sercu.
Julek zdziwił się niepomału, gdy powracając wieczorem, w ganku postrzegł dwa te wyrostki, trzymające się za ręce i rozpatrujące ciekawie w lipowej alei, wiodącej do miasteczka. Choć w Zawiechowie goście rządkiem byli zjawiskiem, porządek, jaki tu panował i skromny dostatek, ułatwiały przyjęcie.