Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/367

Ta strona została skorygowana.

do jakiegoś kroku, na który ciężko się jej było odważyć. Uścisnęła Cesię kilka razy.
— Tyś kobieta, jakich mało — rzekła. — Ja do ciebie mam prośbę i wiem, że mi jej nie odmówisz. Jestem tu o milę od hrabiego... przywiozłam dzieci, potrzeba więc, żeby je widział. Ja do niego nie pojadę... nie mogę, nie chcę... ani mi wypada. Zagłoba jest w dodatku podejrzliwy, jak najprostszy parobek. Otóż, proszę cię, niech hrabia tu przyjedzie.
Cesia zbladła i, nie odpowiadając, oczy spuściła.
— Droga moja pani! On u mnie nie bywa i nie chcę, ażeby bywał... unikam go... Wiesz o tem dzisiaj, com ukrywała, póki mogłam, że się kochał we mnie naówczas, gdy mu się to nie godziło. Dla oczyszczenia jego i siebie od zarzutu, musiałam z nim zerwać wszystkie stosunki.
— Przecież dla widzenia dzieci przy mnie, gdy ja tu jestem, ja, co jedna miałabym prawo upominać się... przyjąć go możesz! Popełniłabyś dziwactwo, więcej dające do myślenia, niż gdy poprostu przyjechać mu pozwolisz, będąc dlań obojętną.
Cesia zarumieniła się mocno.
— Dzieci możnaby posłać z Julkiem i służącą — rzekła.
— Ale ja go potrzebuję widzieć dla interesów — odpowiedziała, całując przyjaciółkę, Krystyna. — Proszęż cię, nie dziwacz się.
Jeszcze chciała coś zarzucić gospodyni, gdy pani Zagłobowa zakończyła:
— Uprę się, musisz to dla mnie uczynić, a jeżeli już tak ci jest niemiły ten hrabia, jak mnie był niegdyś, to powiesz, żeś chora, nie wyjdziesz i... dozwolisz mu domyślać się, że się go lękasz.
Cecylja przestała się sprzeciwiać, lecz na twarzy jej znać było doznaną przykrość i niepokój. Napróżno uściskami i słowy miłemi starała się ją przyjaciółka ukoić.