Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/370

Ta strona została skorygowana.

Epizod ten dozwolił wszystkim trochę ochłonąć z niepokoju i trwogi. Dziewczęta były naturalnie najważniejszym rozmowy przedmiotem i treścią, a ich wychowanie i postępy powodem różnych popisów. Wesołość ich trochą blasku ożywiała twarze, jakby strwożone i posępne.
Pani Zagłobowa czuła się w obowiązku udawać szczęśliwą, lecz to się jej tak nie wiodło, a prawdomówne dziewczęta wtrącały czasem tak sprzeczne komentarze, iż Cesia uznała koniecznem rozmowę skierować w inną stronę.
Nareszcie gospodyni i pani Krystyna mogły odetchnąć swobodniej, bo ojciec z córkami poszedł do ogrodu, przywitać starego, jak mówił, przyjaciela Praskiego.
W istocie ogrodnik był „czcicielem“ — tak się zawsze wyrażał — pana hrabiego, a ujrzawszy gościa zdala, pośpieszył ku niemu z widocznem weselem.
— A, przecież mam szczęście na mojem dominjum pana hrabiego powitać i pochwalić mu się...
Spojrzał na dziewczęta.
— Gdyby nie te dwa piękne kwiatki, które we mnie trwogę budzą, mogę powiedzieć, że byłbym szczęśliwy — dodał potem.
— Ale dlaczegóż trwogę budzą? — spytał zdziwiony hrabia.
— A, bo to są chodzące i skaczące kwiatki, panie hrabio, które siedzącym bywają groźne.
— Przecież my, gdy nas Cesia przestrzegła, — odezwała się starsza urażona — bardzo w ogrodzie grzecznie się zachowujemy.
— Ani słowa! — odparł Praski. — Ale po mnie ciarki chodzą... Byle to furknęło... hę, żadnego nie poszanuje zagona. No, ale dziś, kiedy u nas tak wielkie święto... dziej się wola Boża! Choćby i batalję wydały moim kwiatkom.