Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/371

Ta strona została skorygowana.

Śmiać się zaczęli, ale panny wzięły na kieł i chodziły ścieżkami, tak że Praski aż się dziwował i mocno je pokochał. Dłużej też zatrzymał hrabiego przy swej kolekcji kaktusów, niżby ten był sobie życzył może.
— Proszęż pana Praskiego, — odezwała się Zosia, stojąc nad temi poczwarami — proszę mi powiedzieć, jak można kochać takie paskudztwo?
— A któżby je kochał, gdyby nie ja? Przecie i one potrzebują, aby ktoś się nad niemi rozczulał.
— Że brzydkie, to brzydkie! — szeptały dziewczęta. — Aż strach!
Gdy do pokoju wrócili, panna Cecylja, pod pozorem domowych zajęć, wraz z Julkiem wyszła i na długo zostawiła dzieci i panią Zagłobową z hrabią. Cofnęli się umyślnie, dając im swobodę pomówienia o interesach.
Nierychło potem towarzystwo zeszło się przy obiedzie, który był dosyć milczący. Sulejowski, po raz pierwszy odwiedzający Zawiechów, znajdował pałac bardzo smakownie urządzony i skromnie razem; pani Krystyna unosiła się także nad umiejętnem zużytkowaniem starych okruchów, nad wdziękiem, jaki Cesia umiała nadać tej ruinie.
Tak czas zszedł do wieczora, a gospodyni umiała niewidocznie tak unikać spotkania z hrabią, iż zaledwie kilkanaście wyrazów z nim wymieniła.
Gdy się chwila wyjazdu zbliżała, Zosia z siostrą przystąpiły obie do gospodyni i poczęły ją całować po rękach.
— Myśmy przyszły do panny Cecylji z prośbą, aby naszemu tatkowi pozwoliła jutro przyjechać. Moja panno Cesiu! My go pewnie tak prędko nie zobaczymy!
Zręczną tę interwencję dziecinną najpomyślniejszy uwieńczył skutek. Jakże się im oprzeć było? Hrabia przyszedł podziękować i wyjechał.