Dzień to był dla panny Cecylji ciężki, tak iż gdy się wszyscy rozeszli i mogła wreszcie oddalić się do swojego pokoju, padła na krzesło zmęczona, długo, długo nie mogąc się ruszyć. Z wlepionemi w okno bezmyślnie oczyma, w których łza się kręciła, podparta na dłoni, siedziała tak, póki bicie zegaru, oznajmiającego północ, nie wyrwało jej z zadumy. Obok pokoju jej sypialnego stała pani Krystyna. Usłyszawszy ruch u Cesi, zastukała do drzwi.
— Nie śpisz? — spytała. — Pozwól mi wnijść na chwilę.
Otworzyły się drzwi i Krystyna weszła na palcach.
— Widzę, że i nie śpisz, i nie rozebrałaś się nawet... Ja także... sen mnie odbiegł... Mam coś, co mi cięży, czegobym do jutra odkładać nie chciała.
Rzuciła się jej na szyję.
— Cesiu moja, błagam cię, pozwól mi raz w życiu przydać się komuś na co i spełnić dobry uczynek.
Ujęła ją za rękę... głos jej drżał.
— Mój aniele, moja droga! Dziwna spadła na mnie rola... przychodzę do ciebie w swaty... od hrabiego. Klękam przed tobą i proszę cię, uczyń dla mnie tę ofiarę — idź za niego. On cię kocha z całym zapałem młodości, i ty go kochasz...
Cecylja wyrwała nagle rękę i zawołała głosem bolesnym:
— Krystyno!
— Tak, ty go kochasz! ty go kochasz! nie kłam... jam to widziała dawno. On wart twojego przywiązania. Będziecie szczęśliwi, a ja dumna, żem się przyłożyła do tego.
— To być nie może, — szepnęła Cecylja głosem drżącym — nie, stokroć nie! Początek tej miłości zakażony był grzechem. Tak, przyznaję ci się: walczyłam z sobą, ale kochałam go. Kochałam i nienawidziłam... oburzałam się na siebie i ciężkie bóle przebyłam z tym cierniem w sercu... Chcę teraz ukarać sama siebie, bo samej siebie się wstydzę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/372
Ta strona została skorygowana.