Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/376

Ta strona została skorygowana.

mówili o sobie. Pan marszałek, o żonie mówiąc, nazywał ją grzecznie marszałkową, a ona jego marszałkiem; lecz skoro kto go wspomniał, urywała rozmowę.
Do córki wzięła pani Ratajewska do pomocy guwernera, gdyż sama się ciągle nią zajmowała. Był to Francuz i człowiek bardzo miły. Marszałek, jeszcze przed ślubem, postarał się dla swoich dzieci o Szwajcarkę, która razem miejsce gospodyni w domu uzurpowała, co może się pani Ratajewskiej nie podobało.
Dwie pary nasze śpieszyły na południe. Lecz diagnoza brata musiała być trafna, gdyż — mimo łagodnego klimatu i tego szczęścia, co ją otaczało — Cecylja w drodze coraz więcej kaszleć zaczęła. Postanowiono, unikając znużenia, jakiś czas przebyć w miejscu i wybrano Francję. Na jesieni wszyscy razem udali się do San-Remo i Nizzy.
Julek był niespokojny. Hrabia, który nie widział niebezpieczeństwa, jeszcze śnił o szczęściu, gdy choroba piersiowa rozwijać się zaczęła tak groźnie, że brat, niepewien siebie, musiał do pomocy wezwać doktorów z Florencji.
Cecylja zdawała się nie czuć swojego stanu, lub nie chcieć go rozumieć.
Wesoła była, czynna i marzyła o powrocie do Zawiechowa. Praski odbierał od niej nieustannie posyłki nowe. Plany upiększeń i ulepszeń się mnożyły, chociaż chora ledwie już zimą z krzesła ruszyć się mogła. Nie odstępował jej Sulejowski, którego stan budził równą litość. Był to rodzaj osłupienia, zdrętwienia, zwiększonego tem, że musiał przed żoną taić w sobie to, czego doznawał, aby jej nie przerażać. Z uśmiechem na ustach, Cecylja nikła powoli. Piękność jej, jakby coraz eteryczniejszą się stając, promieniała nad grobem blaskiem cudnym... oczy pałały... uśmiechały się usta... na alabastrowem czole nie było chmurki.