nie, — począł Drapacki, wzdychając i popijając herbatą — ale czyż to dziś jeszcze jest solidarność w rodzinach, albo w naszem szlachectwie? Brat bratu nie pomoże... pada kto, to go jeszcze nogą kopną. Dawniej się szlachta trzymała, dziś te węzły popękały wniwecz. Szlachta!... niema już, mości dobrodzieju, szlachty!
Gość nic nie odpowiadał i byłoby się może na tym wykrzykniku skończyło, gdyby po herbacie z rumem nabrawszy rezonu, pisarz nie wsunął się do pokoiku nieproszony, niby dla przywitania Drapackiego, który mu, rad nierad, rękę podał. Siedzący u stołu pilno się zajął herbatą i pieczystem.
— Panowie tu, słyszę, mówią o Horyszkach — odezwał się pisarz, zasiadając niezbyt oddalone krzesełko. — To mnie się o nich pytać... A któż może lepiej wiedzieć, jak sąd i sądowe osoby, co się tam dzieje? Tam jeszcze na tym pałacu, który jest czystą ruderą, na tym zarosłym ogrodzie, na tych kawałkach gruntu, są długi i proces. Gdyby nie my, sądowi, to jużby ich i z tego ostatniego kąta wypędzili. Ale póki żyje starucha — nie damy! Człowiek litość mieć powinien. No, jak ona skończy, niedługo tam te paniczyki hasać będą, za to ręczę.
— Ale to tam już chyba małe dłużki — wtrącił Drapacki.
— A no, tak, parszywe, z pozwoleniem — rozśmiał się urzędnik — ale właśnie takie najgorsze, bo to rośnie jak pleśń. Eh, co tam gadać! — dodał — gdyby nie gospodarz tego domu, Szmul, który jest litościwy dla starej pani, bo koło nich majątek zrobił, gdyby nie ksiądz Kulebiaka, nie kanonik... chlebaby często brakło. Przyjdzie jaki grosz od marszałka, — bo wiadomo, że on im posyła — to starościna zaraz paniczów oporządza i fantazjom ich dogadza, a sama często chleba nie ma za co kupić i klucznica idzie kredytu prosić, jak jałmużny.
Gość, nie odzywając się, słuchał. Machczeńko był
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/40
Ta strona została skorygowana.