śpiesznie powrócił do gospody, jakby z raportem, udał się jeszcze do pana.
Szmul, nie wiedzieć dlaczego, był niespokojny; poczciwe przeczucie jakieś oznajmiało mu, że w tem wszystkiem coś być może groźnego dla starościny.
Nazajutrz do dnia przyprowadzono konie pocztowe i gość, który miał jechać dalej, tą samą drogą, jaką tu przybył, napowrót się udał. To najmocniej uderzyło Szmula... ale nikomu nie rzekł o swych podejrzeniach ani słowa.
Starościna, jak wiele osób w wieku, wstawała rano. Piotruska zwykle uprzedzała ją, sama gotując kawę, tak iż gdy po skończonych dosyć długich pacierzach staruszka z sypialni swej obok wchodziła do salki, drugiemi drzwiami wtaczała się już klucznica z czarną tacką. Obowiązkiem jej było, choć sama go sobie nałożyła, w czasie tego śniadania stać naprzeciw milczącej pani i rozpowiadać różne nowiny, na jakie jej starczyły zaczerpnięte w ogrodzie i na dziedzińcu wiadomości. Zwykle zaczynało się od pogody i wróżb, jaki się dzień zwiastował: czy słońce wstało jasno, czy brzask był pochmurny, czy mgła osiadła, lub się podniosła do góry, jak się znajdowały kury i koguty, mające najpewniejsze przeczucia zmian atmosferycznych, czy śmieciuchy nie zbliżały się do zabudowań, bo to wróżyło niechybną pluchę i t. p. Niekiedy dołączała do tego wiadomości kościelne, o kanoniku i księdzu wikarym, o pogrzebach i ślubach w miasteczku, o przybyłych sąsiadach, którzy czasem, dłużej mając pozostać dla interesów, składali starościnie swoje uszanowanie. Powtarzało się często jedno i toż samo, czasem nawet temiż samemi wyra-