Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/46

Ta strona została skorygowana.

brata. Chłopcy były jak malowane... pięknie wyrośli obaj; rumiane twarzyczki, jeden już z wąsikiem, drugi dopiero z porastającym meszkiem... W obu grała młodość, życie, temperament gorący; świeciły się oczy, uśmiechały usta. Starszy był trochę więcej elegant i bardziej z pańska wyglądał, młodszy mniej znać dbał o to. Wyraz obu, choć mu nie zbywało na świetlanym promyku, więcej miał w sobie ochoty i siły do życia, dobroci i dobroduszności, niż dowcipu. Łacno w nich było poznać trochę wypieszczone dzieci, które do kochania nawykły i dla których miłość była życia warunkiem.
— Piotrusiu, kochanie, — zawołał Julek zdaleka — duszo moja! Głodni jesteśmy, jak pieski!
Okrągłe policzki klucznicy wydęły się i brwi namarszczyły. Chciała być surową, mając do tego prawo, bo obu tych ichmościów wyniańczyła.
— A dobrze wam tak! a dobrze! — zawołała. — Czy to się godziło? Czy to taka miłość dla babki, żeby tydzień cały szaleć za domem, nie wiedzieć, gdzie się włóczyć, słowa nie napisać, nie dać nic wiedzieć o sobie? Tu biedna starościna z niepokoju mrze... a oni sobie hasają! Zgorszenie, jak Boga kocham, zgorszenie! Szmul, ksiądz wikary, wszyscy oburzeni... Bóg widzi, całe miasto o tem gada... Otóż to taka za miłość zapłata!... Pfe! pfe! wstydzilibyście się!
Wtem Henryk zbliżył się powoli, ręce pokornie złożywszy.
— Ale, moja Piotrusiu, — rzekł — nie wieszajże przed czasem, posłuchaj.
— Co słuchać? — zawołała nierozbrojona jeszcze klucznica — co pan Henryk może powiedzieć? Na to ekskuzy niema... to grzech, jak mi Bóg miły, grzech... grzech! Każda łza starościny spada na wasze sumienie!
Młodzi słuchali pokornie, spoglądając po sobie, a Andruszka, który się zbierał konie wyprzęgać, kiwał głową i stał, jak wryty, dziwując się kazaniu.