Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/47

Ta strona została skorygowana.

Piotruska nie ustawała.
— Starościna od dwóch dni jak w gorączce: ani jej ukołysać, ani rozbawić, ani jeść, ani pić nie chce. Tu wszyscy ręce łamią, a panicze sobie liberbaronują po świecie.
— Ale dajże nam słowo powiedzieć, moja Piotrusiu, — wtrącił Julek, do którego ona słabość miała i który o tem dobrze wiedział — posłuchaj, a potem będziesz gderała.
— Hm! ale, posłuchaj! — fuknęła klucznica — co tu słuchać?
— Od trzech dni bylibyśmy wrócili, jak babcię kocham — odezwał się Julek. — Ale cóż my winni, że koło się złamało, potem kasztanek zakulał i tak od godziny do godziny. Henryk i ja chcieliśmy już iść piechotą z Hryniszek, moja Piotrusiu.
Klucznica, słuchając tego pełnego słodyczy głosu Julka, zupełnie już o gniewie zapomniała. Zdawało się, że spełniwszy obowiązek pogderania, który jej ciężył, powracała z przyjemnością do właściwej sobie roli. Głos nawet zupełnie się zmienił.
— Idźcież zaraz do babki, bo ona już pewnie tam niespokojna po salce drepcze, czekając — ano, prędzej! Jeżeli wy też warci, żeby ona was tak kochała!
— A kiedy my ją jeszcze goręcej kochamy — zawołał Julek, spoglądając na brata.
Choć młodszy, on jakoś i głos raźniej zabierał, i zdawał się wszystkiem kierować. Henryk patrzył mu w oczy.
Julek nie wiedział, co zrobić ze strzelbą; postawił ją przy murze, otrzęśli się trochę z pyłu, poszeptali coś z sobą i, minąwszy Piotruską, która w ganku pozostała, dla wybadania Andruszki, choć wiedziała, że przed nią zawsze okrutnie kłamał — poszli powoli, naradzając się, do drzwi pokoju starościny.
Nie myliła się klucznica. Staruszka, wyprostowana, wstawszy z krzesła, przechadzała się już pode drzwiami, aby chwili nie stracić i wnuków schwycić u pro-