Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

— Już, — mówiła dalej, siadając, staruszka — wczoraj prosiłam Szmula, bośmy sądzili, że list się gdzie zatrząsł na poczcie. Do tej pory niema nic, znać że nic nie znaleźli.
Westchnęła. Julek siadł też na niskim stołeczku, podparł się rękami i, patrząc babce w oczy, począł ją szczebiotaniem rozrywać. Henryk stał nieopodal od stoliczka i uśmiechał się do staruszki, której twarz jeszcze radością promieniała.
— Ach, żeby babcia wiedziała, jakie to było polowanie!
— Dajże ty mi z niem pokój... A zdrowiście byli i nie bolały Henryka zęby?
— Nie, — odparł zagadnięty — ani mi się dały czuć, choć na wilgoci parę razy się nocowało.
— I możeście nogi pozamaczali? — dodała staruszka.
— Babciu najdroższa, — odezwał się Julek, pokazując kolana — popóty w błoto trzeba było leźć... Taka uciecha!
Wtem staruszka coś sobie nagle przypomniała i ruszyła się, jakby chciała powstać z krzesełka.
Henryk się podsunął.
— Czegoś babci potrzeba — zawołał.
— Mnie nie, ale wyście pewnie śniadania nie jedli.
— O, co nie, to nie! — rozśmiał się młodszy. — Ale Piotrusia w takim humorze, że ani przystępu do niej. Zburczała nas od ostatnich wyrazów.
— Henrysiu, idźże ją poproś ode mnie, niech wam co da. Zrana naczczo tak długo, to niema nic gorszego, z tego choroba być może; najłatwiej febry dostać.
Henryk na palcach i zręcznie posunął się ku drzwiom, a oczy babki poszły za nim. Miło bo nań spojrzeć było, tak ładnie wyglądał, takie miał ruchy swobodne i wdzięczne. Julek, który nie powstał z niskiego stołeczka, choć był może sympatyczniejszy od niego, nie miał jednak tej piękności i swobody; poruszał się trochę ciężko i niedbale.