Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

Okazało się, że wycieczka pana Henryka była zupełnie zbyteczna, bo w sieniach napotkał Piotruską i dziewczynę, już improwizowane niosące śniadanie. Była kawa, chleb, masło, rzodkiewka z ogrodu, kawałek pieczystego, zostawionego na intencję paniczów, i kilka jaj świeżych. Zaledwie postawiono to na stoliku przed kanapą, gdy zgłodniali rzucili się wesoło do jedzenia, nalewając, chwytając i wywracając, tak że Piotruska, która się zatrzymała, odprawiwszy dziewczynę, zlękła się już o imbryczek większy, zwłaszcza że nie był kamienny, tylko prosty, polewany.
— Panie Juljanie, na miłość Bożą, co pan robisz?... imbryczek... — zawołała.
— Dajże im pokój, Piotrusiu, — szepnęła starościna — niech już tłuką... oni głodni, im pilno.
Klucznica ruszyła ramionami. Wtem Julek począł się śmiać, przybiegł do niej, zaczął ją ściskać, dygnął przed nią, jak panienka i... Piotruską rozbroił.
— A cóż z zaręczynami panny Hanny Sławczyńskiej? — spytała starościna.
Usłyszawszy to imię, Henryk się zarumienił i skrył twarz w filiżankę. Julek na niego spojrzał i uśmiechnął się, Piotruska zerknęła groźnie.
— Ja nie wiem, proszę babci — począł Julek. — Miały być w tym tygodniu, ale odłożone podobno.
— Cóż to się stało?
— Nie wiem — powtórzył Julek.
Henryk milczał.
— Prosili was? — odezwała się starościna.
— Było coś słychać o tem, że przez kogoś mieli prosić; ale że nam o tem tylko zboku mówiono, więc my...
— My tam nie pojedziemy, — dodał Henryk pocichu — poco?
Na chwilkę zamilkli wszyscy.
— To dobry człek, ten stary Sławczyński, — przerwała starościna — tylko mu się czasem nie wiedzieć, co przywiduje. Może i lepiej żebyście tam nie poje-