Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/51

Ta strona została skorygowana.

chali, kiedy tak był niegrzeczny, że Henrysiowi, i to jeszcze przez trzecią osobę, kazał powiedzieć, żeby tak często nie bywał. A ja ręczę, że panna Hanna mu ani postała w głowie.
Gdy to mówiła starościna, Julek drwiącą przybrał minkę. Piotruska, niby odniechcenia, powiodła palcem po nosie, patrząc na Henryka, a obwiniony milczał:
— Prawda, Henrysiu? — spytała babka.
Chłopak był, jak wiśnia, czerwony.
— Moja babciu droga, — rzekł — panna taka bogata, a my chude pachołki, choć pana starosty wnuki.
— A prawnuki kasztelana — dorzuciła babka.
— Gdzie się nam porywać na tak wysokie progi?
I westchnął biedny; twarz mu się zasępiła.
— Nie wiem, co od pana Henryka lepszego ten Mazurowicz, który się ma z nią żenić — wtrąciła się do rozmowy Piotruska. — Ojciec był dzierżawcą, a dziadek ekonomował, a dalej, toby się tam znaleźli i szewcy, i mieszczanie, i... no, ta i dość! Panna też, widziałam ją w kościele kilka razy, nic osobliwego.
Henryk spojrzał na Piotruską i głową pokręcił.
— Szczerze mówię — dodała klucznica. — Prawda, że hoża, świeża, wzrost piękny, ale to młode, a czegoś kwaśne. No!...
Nie dokończyła Piotruska... Wszyscy milczeli, a że mówić lubiła, poczęła znów po chwili.
— Ja to tam nie wiem nic, ale u Sławczyńskich służy Rózia, ta co była u strapczego, co tu bywała i mało nie codzień do mnie przychodziła, bo my z nią bardzo byłyśmy blisko... Otóż, jeżeli nie bałamuci, to powiada, że to się może jeszcze rozchwieje... Ojciec sobie życzy, ale matka niekoniecznie.
— No, a panna? — spytał figlarnie Julek.
Piotruska rozsrożyła się.
— Co to do panny należy? — rzekła surowo. — Albo to dzieci mają sobie same wybierać?