Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/52

Ta strona została skorygowana.

Obaj chłopcy parsknęli śmiechem stłumionym, a Piotruska, zgorszona, poczęła bronić swoich zasad.
— Śmiejcie się, panowie, o tak, tak! Teraźniejsze parmezony nie chcą o tem słyszeć, a dawniej tak bywało, że rodzice kazali, a dzieci słuchały, i było z tem lepiej. Tak mi, Boże, dopomóż.
Chłopcy patrzyli jeden na drugiego. Naprędce pochwycone śniadanie było już sprzątnięte sumiennie; wstali i poszli dziękować babce, która ich w głowy pocałowała.
— Podziękujcie Piotrusi, — rzekła — gdyby nie ona, nie mielibyście co jeść. Ona prawdziwie dokazuje cudów i karmi nas dosyta, jak rzeszę na puszczy obłamkami.
Chłopcy obcesowo pobiegli dziękować Piotruskiej, ale ta się wyniosła z pokoju.
— Teraz idźcie sobie odpocząć — rzekła staruszka. — Pewnieście i nie dospali, to się połóżcie. Ja was do obiadu obudzić każę... Julek aż zmizerniał, doprawdy — rzekła, przypatrując mu się. — A jeżeli u was chłodno w tych murach, to na kominku każcie przynajmniej przepalić.
Ucałowawszy jeszcze raz ręce staruszki, obaj młodzieńcy, z wesołością wyrostków, wybiegli z salki i na wyprzódki, dosyć hałaśliwie, poczęli się drapać na schody, bo mieszkanie mieli na pierwszem piętrze. Starościna wybrała dla nich, co było najlepszego w tej ruinie. Dostała się im salka niewielka, dosyć jeszcze pokaźna, po której obu bokach były dwa gabineciki, służące im za sypialnie. Nie grzeszyła jednak młodzież porządkiem w swojem gospodarstwie. Salka z potłuczonem lustrem i poobijanemi ścianami, pełna była różnych gratów. Tu wisiały strzelby, obroże, rogi, torby, w worku stał owies, na drugiej ścianie widać było odzież starą, ubranie woźnicy... a w kominie, napół zamurowanym, rzędem myśliwskie buty się prezentowały.
Na lewo był pokoik Henryka, w którym, gdyby nie