Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

słychać było na schodach; otwarły się drzwi i Piotruska, kiwając głową na widok salki zarzuconej gratami, stanęła, nie wiedząc, czy w lewo się udać, czy w prawo. Julek przeze drzwi zwabił ją do Henryka i na wstępie, zmęczonej schodami, podał krzesełko. Piotruska przyjęła i siedziała, ocierając twarz; potem sparła obie ręce na kolanach i, przybrawszy wyraz surowy, odezwała się do Julka:
— Jak sobie chce; — ale jeżeli wyście mnie tu zwabili na wydurzenie ze mnie grosza, to klnę się na wszystko, co święte... na N. Pannę Zbierowską... nie wydusicie ze mnie nic. Niema — ta i tyle!
Julek śmiać się serdecznie począł.
— Piotrusiu, duszo mej duszy! łapiesz ryby przed niewodem... Prawda, że Henryś ma cztery złote, a ja dwa całego majątku, bo u podkomorzego owsa koniom nie dali we dworze i trzeba go było sobie kupić; ale nam do głowy nie przyszło jeszcze prosić cię o kredyt. Przyjdzie to, ale poczekawszy.
— Będziecie widzieli kurka na kościele — mruknęła klucznica.
Henryk do niej przystąpił.
— Piotrusiu, — rzekł — tu nie o to idzie. Jest interes ważny, a bez ciebie nic...
I list w ręku pokazał.
Klucznica zbladła i załamała ręce.
— Jezu, najsłodszy Zbawicielu! byle nie co złego! Ratujcie, wszyscy święci Pańscy!
— Cicho, cicho... niema złego nic... Cecylka przyjeżdża na jakiś czas odpocząć do Zawiechowa... Trzeba ostrożnie babcię przygotować... Piotrusi rączki całuje i prosi, żeby dla niej trochę pokój jej dawny oporządzić.
Cała drżąca, wstawszy z krzesła, z rękami, podniesionemi do góry, jakiś czas w milczeniu stała klucznica; łzy jej biegły z oczów... mówić nie mogła.
— Cecylka! Cecylka! — odezwała się, łkając —