jeszcze ją moje oczy zobaczą. Takim się nie daremnie modliła...
Zaczęły się tedy narady, najprzód jak przygotować starościnę. List do niej wzięła Piotruska.
— Z pokojem — szepnęła — to trochę będzie trudno, bo to zamknięty stał tyle czasu; niejedno się tam rzuciło w kąt pod klucz... Niewiadomo, przyznam się, jak wygląda, bo i okiennice zdawna pozamykane. A no — jakoś to będzie.
Z pół godziny trwała dysputa, a że w kuchni obiad się gotował, który oka Piotruskiej wymagał, przypomniawszy go sobie, zerwała się jak oparzona.
— Aj, aj! — zawołała, biorąc się za głowę — ja tu, a tam to głupie dziewczysko ani odszumuje, ani odstawi, a jak zbieży rosół, gotowa dolać wody, bo i to bywało... Naleśniki też nie gotowe... Chcecie może wiedzieć, co na obiad? Ho, popsuliście sobie gęby po pańskich stołach, a u nas tu splendoru niema, daj Boże chleb.
— Cóż będzie? — spytał Julek.
— Dla ciebie, pieszczoszku, jest wiązka szparagów...
— To dla babci.
— Babka ich nie je przez umartwienie. I jegomości drugi raz nie dam, bo teraz za taką wiązkę w mieście złotówkę, albo i czterdziestówkę wziąć można, a u nas grosz drogi.
— To było sprzedać — zawołał Julek.
Piotruska machnęła ręką i wyszła.
Poczęło się tedy, wedle programu, przygotowywanie starościny. Podjął się go Henryk, a pomagała mu klucznica, przy całej swej prostocie znajdująca w sercu najtrafniejsze wskazówki postępowania. Na pierwsze słowo Henryka o zwabieniu Cecylji do Zawiechowa, jak on mówił na wakacje, starościna mu się na szyję rzuciła.
— Pójdź, Henrysiu, niech cię uściskam — zawołała. — Tyś myśl moją, pragnienie odgadł. Chciałam
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/58
Ta strona została skorygowana.