Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/62

Ta strona została skorygowana.

jeden motyw do krajobrazu. Staruszka, oparta na ramieniu Julka, przeszła z nim główną ulicę zamyślona. Tyle tu znajdowała przypomnień!... W końcu, napół przegniła, stała drewniana ławka, przed którą sterczał pień, który niegdyś stół podtrzymywał. Starościna tu na chwilę usiadła. W prawo widać było obaloną altanę chińską, wlewo zarosłą tatarakami, okrytą zieloną pleśnią sadzawkę, w dali część miasteczka. Przez poschłe w jednem miejscu drzew gałęzie dostrzec było można pięknych zabudowań dworu i folwarku Zawiechowa, dziś przezwanego Henrykowem, własności pana generała, który tu nigdy nie mieszkał. Gdzie okiem było sięgnąć, wszystko należało niegdyś do tego pałacu i do Horyszków; na ich ruinie powyrastały fortuny, folwarki, fabryki... oni jedni zginęli.
Starościna sięgała myślą w przeszłość i nie widziała winy; czuła w tem jakąś mściwą rękę losu, z którą walczyć nie było podobna. Powtarzała w duszy, łzy wstrzymując: „tak Bóg dał“. Na Julku nie czyniło to najmniejszego wrażenia; dla niego młodość jeszcze zastępowała stracone skarby, a życie mu się śmiało. Miał wszystko do zdobycia i ani wątpił, że los mu nastręczy odzyskanie strat... że było to przemijającą fantazją przeznaczenia, które, wypróbowawszy ich, dawny blask rodzinie przywróci.
Staruszka milczała, a gdy z pomocą wnuka z ławki się podniosła, wyciągnęła rękę i wskazując żywo wdal, na cztery strony, odezwała się głosem drżącym:
— Wszystko to Horyszków było! wszystko... wszystko!
I, spuściwszy głowę, milcząca, pociągnęła za sobą Juljana ku dworowi. W miasteczku dzwoniono na Anioł Pański i zdala na miejskim bruku słychać było toczące się wozy. Wieczorny wiatr nagle przebiegł między gałęźmi, jakby tajemne jakieś niosąc poselstwo ze stron dalekich. Zkolei poruszały się po jego