Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

dwie porządne karczmy i gdzie wszystkiego, to jest jaj i bułek, dostać było można. Protestowali pocztyljoni, naczelnik poczty, Żyd, wszyscy... chciano natychmiast konie zaprzęgać do powozu; lecz ów pan wysiadł, udał się na poufną konferencję do izby pocztowej i przekonał tak poczthaltera, iż ten kazał mu natychmiast izbę na jego wyłączny użytek oczyścić, ciżbę pocztyljonów rozpędził, na Żyda huknął: „Słysz ty! ja ci zaraz pokażę!“... i stało się wedle rozkazu. Chory mógł swobodnie odetchnąć. Kamerdyner zniósł zaraz kredens podróżny, nastawił samowar, zamknął jedną okiennicę, kazał przynieść siana i wszystko weszło w karby powszednie. Co więcej gawiedź, widząc, że zwierzchnik z takiem był dla owego podróżnego poszanowaniem i nadzwyczajnemi względami, zaczęła ciszej chodzić około drzwi i pocztyljoni wynieśli się na drugi, odległy koniec austerji. Powóz został zrazu przed bramą na podwórzu, tylko go pozapinano i podniesiono; lecz gdy deszczyk prószyć począł, wtoczono go do środka. Niezmiernie ciekawa była ludność miejscowa tego potentata, który zasekwestrował sobie jedyną izbę, ale chory nie pokazał się wcale. Kamerdyner wchodził, wychodził, milczący, poważny, dobywał złotego zegarka, do nikogo nie przemówił i na uboczu przed karczmą siadł później z cygarem w ustach. Figura to była tak wyglądająca, że gdyby nie coś lokajskiego, możnaby go było wziąć za dziedzica z okolicy. Ba, żaden pono z nich takiej garderoby, łańcuszków, pierścionków i eleganckich butów nie posiadał. Podróżni tego dnia co chwila przed pocztę zajeżdżali i ruszali dalej, dla niedostatku koni, kilku z nich jednak dłużej zatrzymać się musiało. Kamerdyner pański przyglądał się wszystkim z uwagą i drzwi mieszkania strzegł, aby kto spokoju jego pana nie naruszył.
Cały dzień tak upłynął do wieczora; o wyjeździe w dalszą podróż słychać nie było. Ktoby zajrzał do środka izby, zobaczyłby tam na sianie, zasłanem pa-