Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/71

Ta strona została skorygowana.

godę. Daję panu słowo, że nietylko na drugą stację, ale do Brześcia i do Warszawy mogłeś jechać bez najmniejszego szwanku.
Począł się śmiać, a hrabia znów zarumienił się mocno.
— Wczoraj — rzekł cicho — było mi znacznie gorzej i dlatego...
— Imaginacja... nie rozumiem — rzekł Hordziszewski. — Żałuję, że nie mieszkam w sąsiedztwie pańskiem; miłoby mi było leczyć go pigułkami z chleba i wodą sokiem zafarbowaną. Jak może tak się wypieścić mężczyzna, albo — daję słowo... nie rozumiem. Pierwszy wypadek w życiu mojem.
Hrabia stał, coraz mocniej pomieszany. Jako człowiek bardzo dobrego towarzystwa i nienawykły do prawdy surowej, podawanej tak bez najmniejszej przyprawy, nie wiedział, jak ją przyjąć; lice mu się dziwnie mieniło. Doktór to widział, lecz wcale nie zdawał się na to zważać.
Usiadł, dobył cygarnicę, a gdy Jerzy przyniósł herbatę, w milczeniu rozpatrywać począł swojego pacjenta.
Po wyjściu służącego, pośpiesznie sobie nalewając herbaty, Hordziszewski nagle podniósł oczy na siedzącego naprzeciw siebie hrabiego i odezwał się, trochę głos zniżając:
— Przyznaj się pan dobrodziej, pan wcale nie byłeś chory... a potrzebowałeś może tylko udać chorego.
I począł się śmiać. Hrabia zerwał się ze stołka i siadł napowrót, namyślał się, wahał, czerwienił, zdawał niepewien, co wybrać, prawdę czy kłamstwo... i nagle, wysunąwszy w papierku zawinięte trzy półimperjały, które położył przed Hordziszewskim, — rzekł:
— A gdyby tak było?
Doktór rozwinął papierek, jednego półimperjała zachował, dwa z flegmą odsunął i odparł spokojnie: