Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/73

Ta strona została skorygowana.

— Koni!
Pocztowa bryczka już stała, rzucił się na nią i dosyć zły, zniecierpliwiony a razem zaintrygowany, wyjechał.
Tym sposobem zagospodarowanie się na stacji pocztowej, na której nikt nigdy dwóch dni nie przebył, zostało w oczach ludzi usprawiedliwione.
Nie wszystkie jednak następstwa tej rezydencji na piasku obrachował pan hrabia. Pół mili dzieliło błotkowską stację od dworu państwa Sławczyńskich, a na wsi plotki są niezmiernie pokupną zwierzyną: nosi się z niemi każdy.
Pierwszego zaraz dnia wiedziano we dworze, iż ktoś na stacji zachorował, że to był jakiś hrabia, że miał ekwipaż i kamerdynera i że po doktora posyłano do miasteczka. Chociaż państwo Sławczyńscy mocno byli zajęci przygotowaniami do zaręczyn córki, sam pan, stary szlachcic z kościami, gościnny, pamiętny tradycji owych czasów, gdy szlachta nigdy do karczem nie zajeżdżała, a jeden drugiemu był bratem, choćby go nigdy w życiu na oczy nie widział i nazwiska jego nie słyszał — zaniepokoił się okrutnie.
— Jak ono jest, to jest — rzekł do żony — moja Nastusiu droga. Choć my mamy przez wierzch głowy do roboty, ale kiedy tam chory leży brat szlachcic na tej stacji, na moim gruncie, nie można tak pozostać indyferentnym. Wstydby mi było... Trzeba się dowiedzieć. Mówią, że jakiś personat i pan... że graf... Choć dla mnie graf zawsze podejrzany czy dobry szlachcic, bo teraz grafów się namnożyło z różnego pnia... no — ale kat go wie, może i poczciwa jaka krew.
Drugiego dnia pan Sławczyński kazał do małej kolaski, którą pola objeżdżał, założyć parę koni, i to stajennych, w chomątach, woźnicy wziąć płaszcz nowy i kapelusz, sam wdział węgierkę suto szamerowaną i — pojechał na stację.
Tu przybywszy, udał się najprzód do poczthaltera,