Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

aby się prawdy z żywych ust dobadać, przekonał się, iż doktora wzywano istotnie, że podróżny był hrabią i że jeszcze się czuł chory. Kamerdyner siedział na przyzbie. Pan Sławczyński kazał mu powiedzieć hrabiemu, że jest dziedzicem miejscowym i że — dowiedziawszy się i t. d., chce mu osobiście złożyć uszanowanie i służyć, jeżeli czego potrzeba.
W chwilę potem hrabia przyjmował pana Sławczyńskiego, dziękował mu i zapewniał, iż czuje się znacznie lepiej, że wdzięczen jest za łaskawą jego gościnność, lecz że się spodziewa lada chwila uczuć już uzdrowionym i być gotowym do dalszej podróży.
Sławczyński, widząc tak przyzwoitego człowieka, ofiarował mu pomieszczenie we własnym dworze, lecz hrabia, z tysiącem podziękowań, odrzucił ofiarę, zapewniając tylko o swej wdzięczności.
Zaintrygowany szlachcic, mimo że gość nieznany ciągle miał uderzenia do głowy, bo stał w płomieniach, mienił się, za czoło chwytał — wymęczył go dosyć długą rozmową. Ciekawy był jak zadomowiony wieśniak, rad dowiedzieć się skąd, co, jak, kto go rodzi, żonaty czy kawaler i t. p. Mimo bardzo zręcznej jednak i doświadczonej metody inkwizycyjnej, hrabia tak mu się jakoś wywijał, że Sławczyński, obsypany grzecznościami, komplimentami, oświadczeniami wdzięczności, koniec końców wyszedł z próżnemi rękami i w duszy wyznać musiał, że to była, jak się wyraził, „sprytna bestja“.
Gdyby poczthalter albo szynkarz byli wielkimi postrzegaczami i umieli czytać z twarzy, po kilku dniach poznaliby łatwo, jak to siedzenie na poczcie dokuczyło hrabiemu i jego słudze. Ostatni, skazany, jak się zdaje, na wartowanie przed stacją, palił cygaro po cygarze, ale wkońcu sam do siebie zaczynał coś mówić i pięści zaciskał.
Tydzień dobiegał. Nad wieczorem jednego dnia hrabia zawołał kamerdynera, kazał rachunki popłacić, wszystkim wynagrodzić sowicie i konie pocztowe za-