Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/77

Ta strona została skorygowana.

Zagadniona zmierzyła go wejrzeniem prawie pogardliwem; nie odpowiedziała nic i zwolna odsunęła się ku oknu.
— Pani gniewasz się na mnie?
I na to nie było odpowiedzi. Kobieta skupiała myśli, twarz jej nabierała coraz większej powagi.
— Tego prześladowania — odezwała się wreszcie z godnością — nie spodziewałam się zaprawdę, panie hrabio. Wyższe o nim miałam wyobrażenie i nadzieję, że pan też mnie raczysz poszanować więcej. To niesłychane.
— Tak — zawołał żywo i prędko hrabia — jest to niesłychane, szalone, nazwij to pani, jak chcesz... nazwij mnie, jak ci się podoba... zniosę wszystko... ale musiałem mówić z panią. Opuściłaś nasz dom, nie dawszy mi się odezwać, wytłumaczyć, odtrącając mnie z pogardą...
— Na którą pan zasłużyłeś — przerwała chłodno piękna panna. — Wziąłeś mnie hrabia za jedną z tych istot słabych, które lada słowem obłąkać można i przyprowadzić do zapomnienia godności własnej i obowiązków. Omyliłeś się pan, obraziłeś mnie... nie mamy z sobą nic do mówienia i spodziewam się, że raczysz, po tem krótkiem wytłumaczeniu, które z mej strony otwarte jest i szczere, pozwolić się pożegnać.
To mówiąc, odwróciła się ku oknu i zapatrzyła na pusty gościniec.
Hrabia stał, ściskając dłonie; twarz jego mieniła się, to bladła, to kraśniała.
— Pani mnie musisz posłuchać — zawołał. — Pozory są przeciwko mnie, spodziewam się jednak wytłumaczyć i uniewinnić.
Usłyszawszy to, kobieta zwróciła się żywo ku niemu, z uśmiechem suchym.
— Panie hrabio, — zawołała — ja dzieckiem nie jestem, mnie niedola dojrzałą uczyniła. Sama na świecie, musiałam być stróżem własnym, sama odarłam się ze złudzeń; mnie słowy oszukać nie można. Żadne