Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

ce najlepsze, ale lata i nałóg do pobytu w jednem miejscu wszelką zmianę czyniły dla niej nieznośną. Można sobie wyobrazić, jakie wrażenie zrobił na niej Zawiechów. Weszła przestraszona do pokoju panny Cecylji, z najmocniejszem postanowieniem podziękowania jej za służbę, bądź co bądź.
Ledwie otwarła usta, dziewczę, pamiętając, że obok znajdowała się sypialnia starościny, dawszy jej znak, aby mówiła pocichu, wyprowadziła ją do alkowy.
Zaczęła od pocałowania ręki panienki, do której się już była przywiązała, i odezwała się głosem drżącym:
— Pannusiu moja droga... czy panienka tu myśli zostać?
— Tak jest, moja Szymonowa.
Stara załamała ręce.
— Na miłość Bożą! — odezwała się — to chyba nie może być, panienka tu nie wyżyje. Uciekajmy stąd!
— Dlaczego? cóż to jest? — spytała Cecylja, udając, że jej nie rozumie.
— Dlaczego? — powtórzyła Szymonowa; — ale ja nie wiem, jak tu ludzie żyć mogą. Panna tu nie wytrzyma, zamęczy się. Ja stara, a jabym tu nie wybyła tygodnia. Tu niema co jeść, tu ostatnia nędza! Ja byłam naprzeciwko i odeszłam głodna, bobym tego nie przełknęła, co mi dali; wolałabym suchy chleb. A brud... a opuszczenie!
Cecylja nie przerywała jej wcale.
— Moja pani Szymonowa, — rzekła — zmuszać cię do pozostania tutaj nie mogę i nie chcę; ale ja muszę, powinnam podzielić los mojej rodziny, a może osłodzić trochę ostatnie dni starej babki. Ja się nie zlęknę niedostatku, a może Bóg da, zaradzimy temu powoli.
— Ale gdzie tam, co się tu łudzić, — przerwała stara — ja już z ludźmi gadałam, mnie już rozpowiadali o wszystkiem, boć z tego tajemnicy nie czynią.