Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/92

Ta strona została skorygowana.

Pannusiu, my tu chyba umierać przyjechali — dodała staruszka.
— Choćby mi i umrzeć przyszło — spokojnie odparła panna Cecylja — cofnąć się nie mogę od obowiązku. Ale uspokój się, kochana pani Szymonowa, do jutra jakoś przetrwasz, a jutro ja powrót ci obmyślę.
Kobieta się rozpłakała.
— Jużciż człowiek ratować się musi, — rzekła — ale Bóg widzi, gdybym wiedziała, że panience się przydam na co, jużbym została i pomęczyć się gotowa. Ale co ja poradzę? Sama z głodu umrę i tyle... A panienki mi żal.
— Dziękuję ci, kochana Szymonowa; ale proszę, nie ubolewaj tak nad losem moim. Jestem młoda, mam siły i nie lękam się wcale. Dziękuję ci, dziękuję — powtórzyła po kilka razy. — A teraz połóż się spać... ja już sama się rozbiorę i w czem mi potrzeba, posłużę.
Po kilku jeszcze przemówieniach podobnych, z któremi panna Cecylja bardzo się jej rozwodzić nie dała, Szymonowa wyszła, a dziewczę, pozostawszy samo, odetchnęło. Tysiące myśli przelatywało jej przez głowę; wzburzona, zaniepokojona, spać się kłaść jeszcze ani myślała, ani mogła. Świecę wstawiwszy do alkowy, otworzyła okno na ogród i zadumała się głęboko.
W zielonych gąszczach panowała cisza... ponad niemi niebo wypogodzone iskrzyło się gwiazdami, zapach liści młodych rozchodził się w powietrzu. Zdala od miasteczka słychać było czasami jakiś szum, który po chwili rozsypywał się wśród powszechnego milczenia. Cecylja samej siebie i tego, co ją otaczało, chciała spytać o rozwiązanie życia zagadki... ale w myślach jej plątało się dziwnie, łzy się cisnęły do oczu, choć czuła, że one słabości były oznaką. Lecz najsilniejsza, najenergiczniejsza istota nie maż tych momentów znękania i niepewności a omdlenia? Taką się czuła i ona. Zaledwie uspokoiwszy się po scenie na poczcie, doznała teraz nowego wrażenia, które padło na nią po