Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/94

Ta strona została skorygowana.

— Ja pójdę panience kawkę przyniosę — szepnęła Piotruska — i trzeba się nam rozmówić trochę, bo to tu, jak Boga mego kocham, zobaczy panienka, jest o czem gadać i co myśleć.
To powiedziawszy, wyszła po gotową już kawę i wróciła, niosąc ją z wielką uprzejmością i usłużnością, boć Cesia dla niej była jakby własne dziecię.
— Moja paniusiu, — rzekła, zniżając się jej do ucha — niech mi tego Cesia, ot będę mówiła po staremu (tu ją w rękę pocałowała) — za złe nie bierze. Tak mi Boże dopomóż... nie w złej intencji, ani w żadnej zelozji... ale panience ta służąca warszawska niepotrzebna.
— Ona odjeżdża — odezwała się Cesia.
Piotruska westchnęła.
— Onoby to było nic, staraby się może tam na co i przydała, ale to, proszę panienki, nie ujmując nikomu, warszawianka... to to do zbytków przywykło, dwa razy kawę zachce pić, a bez mięsa nie wyżyje, a u nas o to trudno. Pan marszałek, z którego my łaski żyliśmy, oto już zupełnie o nas zapomniał.
Rozstawiła ręce, zbliżyła się do jej ucha i szepnęła:
— Musiałam u Szmula pożyczyć.
— Na to poradzimy, moja Marjanno kochana — odezwała się panna Cecylja.
— A no, nim słońce wejdzie, rosa oczy wyje. Tę starą niech panienka odprawi, bo obje nas z kretesem, a potem jeszcze ogada, że to, że owo, że tu taka nędza. Co prawda, to prawda, dostatku niema, ale się do tego nawykło, a żeby choć marszałek, rodzony starościny siostrzeniec, był regularny, to szczerze powiadam, przy krowie, która się w ogrodzie wypasie, przy warzywie swojem, jeszczeby to się wlokło. Cała bieda, że marszałek nie płaci, że kredytem żyjemy już pół roku.
Zaczęto pukać mocno do drzwi i klucznica odskoczyła od panny Cecylji, a Henryk i Julek wbiegli do