Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

pokoju, chichocząc. Młodszy na dzieńdobry przynosił siostrze bukiet.
— Babcia jeszcze pacierze mówi — rzekła Cesia — pójdźmy do ogrodu. Jam ciekawa go obejrzeć, i wasze mieszkanie, i cały nasz pałac, i wszystko, wszystko. Muszę sobie nieco odświeżyć wspomnienia.
Panna Cecylja na rano była ubrana bardzo skromnie, ale wytwornie, w sukienkę z niebielonego płótna, z ozdobami białemi, a miała do niej stosowne wszystko, począwszy od trzewiczków, do parasolika. Chłopcy, nawykli do jaskrawych tualet miejskich, poznali w tem elegancję, którą dotąd tylko przeczuwać mogli, bo jej nigdy nie widzieli. Cesia wydawała im się jakąś księżniczką incognito. Porozrzucane jej toaletowe przybory, na które rzucili okiem, także zdały im się bardzo zbytkowne.
— Ty, moja Cesiu — rzekł Julek — jesteś, jak widać ze wszystkiego, strasznie wielka pani, a my biedacy. Jak ty tu z nami wyżyjesz? Co to koło ciebie za wytworność!
Uśmiechnęła się Cesia.
— Byłam do niej zmuszona, — odezwała się — będąc w domu pańskim, gdzie inaczej pokazać się nie było podobna, bo stanowiło to warunek prawie. Ale bądźcie spokojni, ja do tych rzeczy, choć przyznaję się, że je lubię, nie przywiązuję zbyt wielkiej wartości; nawyknę do wszystkiego, otrząsnę się z moich grzesznych nałogów.
W pamięci Cesi pozostał pałac ten, ogród jakoś zupełnie innym. Dziwiła się wrażeniu, jakie czynił na niej. Wyobraźnia pomalowała i ozłociła ruiny, rzeczywistość je do ziemi przygniotła i pleśnią okryła. Wszystko to było dziwnie zdrobniałe, znędzniałe, smutne. Tylko drzewa owe stare wywołały z jej piersi okrzyk radości i panna Cecylja, jak przyjaciółkę dawno niewidzianą, poszła uściskać lipę, pod którą uczyła się abecadła. Staruszce nie przybyła ani jedna zmarszczka na korze... a ludzie...