Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/96

Ta strona została skorygowana.

Przebiegli tak cały ogród, a nawet sad, warzywne grządki, ruinę cieplarni i dziką promenadę. Chłopcy, oswojeni, patrzyli na to obojętnie, ale siostra chciała zajrzeć w każdy kątek i zajmowała się wszystkiem, niezmiernie okazując się ożywioną, a nawet wesołą. Narwała kwiatków, które, jak dawniej, uparcie wydobywały się z zielska, co je głuszyło i, po dosyć długiej przechadzce, wrócili przez dziedziniec do pałacu.
— Teraz moim panom należy się od siostry wizyta — odezwała się Cesia. — Proszę mnie poprowadzić na górę.
Julek się zmieszał.
— Jeszcześmy się bo nie urządzili na przyjęcie takiego gościa — rzekł zakłopotany; — u nas strasznie... nieporządnie.
— Chcę właśnie widzieć to w stanie natury, tak jak bywa codzień — odezwała się Cesia — i nie odstępuję od tego; siostra, mam swoje prawa — kobieta, żądam posłuszeństwa moim rozkazom. Ruszajmy na górę!
Julkowi widocznie bardzo było markotno, ale sprzeciwiać się nie mógł.
W milczeniu wbiegła panna Cecylja na schody i do salki, która przedzielała mieszkania braci. Zaczęła się śmiać od progu.
— Prawda, salon do graciarni podobny i strasznie kawalerski! — odezwała się.
Jak na złość wsunęła się najprzód do pokoju Julka. Rzuciła okiem dokoła.
— W istocie, odwiedziny swoje odłożyć muszę do szczęśliwszej chwili — dodała — apartament nie jest w porządku.
U Henryka było trochę czyściej, tu więc usiedli i odpoczęli.
— No i cóż mówisz o Zawiechowie? — zapytał Julek.
— Że go tak kocham jak dawniej, a może i trochę więcej — zawołała panna Cecylja. — Bardzo opu-