Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/97

Ta strona została skorygowana.

szczony... bardzo biedny... ale to kolebka nasza, a ja nie rozpaczam, że może kiedyś do dawnego powróci blasku.
Henryk westchnął, a Julek, schyliwszy się i wskazując brata, począł na ucho szeptać siostrze.
— Byłby na to bardzo łatwy sposób... wydam Henrysia z sekretu, bo my dla siebie sekretów mieć nie powinniśmy. Pamiętasz ty Hanusię Sławczyńską?
— Trochę, ale...
— Henryś się w niej pokochał, a może i ona...
Henryk się zarumienił mocno, twarz mu się zmarszczyła boleśnie.
— Dajże pokój, — mruknął — co pleciesz?
— Plotę? ja prawdę mówię, — kończył Julek — jak babcię kocham. Ale ten głupi stary chce ją wydać koniecznie za bałwana, który Henryczkowej pięty niewart. Matka i panna płaczą. A gdyby tak Henryś pannę wykradł?
Cecylja zerwała się z krzesła.
— Julku, — rzekła — żart to pewnie, ale niemiły. Pamiętajcie, że żaden Horyszko nigdy nic nie kradł, a tem bardziej dziecięcia rodzicom. To raz... a potem, mój drogi, majątek żony dla mężczyzny jest nie bogactwem, ale upokorzeniem.
Julek pobladł i zmieszał się.
— Ale, proszęż ja ciebie, moja Cesiu, — wyjąknął — cóż nam pozostało, jeśli nie ożenienie, na które my obaj rachować musimy? Przyznam ci się, że ja nie jestem znowu taki rygorysta... ja muszę się ożenić z majątkiem, inaczej... cóż będę robił?
Popatrzyła nań siostra długo, aż mu na twarz wypłynął rumieniec, powoli zbliżyła się do niego i z rozrzewnieniem pocałowała go w czoło.
— Braciszku drogi, — rzekła — później kiedyś pomówimy o tem; ale cię proszę tymczasem, jeśli mi wielkiej, wielkiej nie chcesz uczynić przykrości, nie powtarzaj już tego... to bardzo smutne!