Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/98

Ta strona została skorygowana.

I zwróciła się do Henryka, który stał oparty o krzesło, z głową zwieszoną.
— Czyż doprawdy mógłbyś się zająć Hanną? — zapytała.
Henryk ręką tylko machnął, a Julek dłoń położył na piersiach i potwierdził.
— Choćby ci się zaparł, nie wierz; kocha się... szaleje...
Przysunął się jej do ucha.
— Taki śmieszny, że wieczorami konie zajeżdża, het, aż pod Błotków, żeby nie pannę, ale choć kominy dworu zdaleka ujrzeć i westchnąć do nich.
Julek się począł śmiać; wejrzenie na Henryka, wielce zmieszanego i trochę gniewnego, mogło dać pannie Cecylji do myślenia, że Julek miał słuszność.
Ażeby tę przykrą rozmowę przerwać, Cesia zakręciła się do odwrotu.
— Trzeba iść do babci, powiedzieć jej dzieńdobry — rzekła. — Pójdźmy!
Zastali staruszkę w fotelu przy kawie i na przybycie wnuczki ubraną w starą suknię czarną, która, choć połatana, pokaźniej wyglądała od szlafroka. Na głowie miała też czepek świeży. Twarz, zwykle jakby zdrętwiała, była nieco ożywiona i uśmieszek smutny błąkał się po jej ustach.
Wiadomość o przybyciu panny Cecylji zaraz z poczty rozeszła się po całem miasteczku. Była to na parafji ważna nowina. Z tego powodu można się było natrętów i odwiedzin spodziewać. Jakoż nadszedł zaraz stary Szmul panienkę powitać. I on stanął zdziwiony jej nadzwyczajną pięknością, zmieszany prawie. W chwili gdy bracia z siostrą nieco się oddalili od fotelu staruszki, podniosła oczy na Szmula i spytała pocichu:
— No, jakże ją znajdujesz?
— Ona jest piękna... aż strach! — zawołał Szmul. I zamilkłszy na chwilę, szepnął ciszej: — Ja nie wiem: albo to jest wielkie szczęście, albo to jest...