Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

I nie dokończył. Staruszka potrząsła głową.
— To czegoś ty nie dopowiedział, jam wczoraj, ujrzawszy ją, rzekła sobie w duszy. Dla ubogiego dziecka mojego ta piękność to prawie dar fatalny. Na co jej to?
I ręce załamała.
— Pan Bóg łaskaw — odezwał się Szmul. — Jego za wszystko chwalić trzeba. Pójdzie to na dobre i na błogosławieństwo; bo tam i dusza musi być taka piękna, jak twarz.
Po Szmulu do południa jakoś nikogo nie było. Ci, co w pałacu nie bywali dawniej, nie śmieli teraz się zjawić, błądzili tylko pod rozmaitemi pozorami około dziedzińca i ogrodu.
Chłopcy, z godzinę jeszcze straciwszy na rozmowie, wysunęli się do swych koni i do miasteczka, a panna Cecylja do swego pokoju, aby się w nim zagospodarować. Starościna włożyła okulary i zaczęła się modlić, a Piotruska, ta oś, na której obracało się tu życie codzienne, na której barkach spoczywało zadanie alimentacji całego dworu, walczyła w kuchni z zagadnieniem obiadowem, niełatwem do rozwiązania. Wprawdzie buljon i sztuka mięsa już zgóry zostały obmyślone, ale wstyd jej było pierwszego dnia nie dać pieczystego, acz prejudykat ten mógł być groźny na przyszłość. Stara kura, która się nieść nie chciała i była Piotrusi niesympatyczną oddawna, padła ofiarą. Do mięsa były ćwikła i chrzan... więcej nikt na świecie nie mógł wymagać. Szparagi, które mogły były przyjęcie uświetnić, tegoż rana za trzy złote zostały sprzedane do miasteczka. Sumie, tak znacznej, przy zwiększonych wydatkach domowych, oprzeć się nie miała siły Piotruska. Marszałek mógł nie nadesłać pieniędzy, Szmula nadużywać nie godziło się, bo to był ostatni ratunek... a co się tyczy panny Cecylji, choć ją mocno posądzała klucznica, iż ogromne z sobą musiała przywieźć pieniądze, nie wypadało ich od niej żądać tak obcesowo, na samym wstępie.