Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

wiskiem nierozwikłanego znaczenia. Pozował do portretu życie całe.
Za nim, w skromnym bardzo ubraniu, rysów drobnych i dosyć delikatnych, choć nie pięknych, wyrazistych i jakby umyślnie mgłą jakąś tajemniczą przysłonionych, z książką w ręku, którą przez szkiełko uważnie przepatrywał, stał hrabia Adam, — zdając się nie bardzo zważać na to, co szczebiotano dokoła niego. W postaci jego nie było nic uderzającego, nic — czemby ona chciała zwracać oczy na siebie, — niknął łatwo w tłumie, — jednakże jakiś Lavater salonowy byłby go wyróżnił zaraz, i poznał w nim jednego z tych ludzi, których los na zajęcie stanowiska ważnego w społeczeństwie przeznacza. Ile razy bystry wzrok jego z książki się podniósł na ludzi, by natychmiast od nich na karty znowu powrócić, — błyskało coś z tych małych oczu niepospolitą inteligencyją i siłą jakąś wolę stanowczą wyrażającą.
Daleko więcéj miejsca zajmował obok zaraz imponująco rozsiadły w fotelu, jakiś eks-minister, który zarazem był niegdyś, jeśli nie pięknym, to urodziwym i ogromnym mężczyzną, o czem pono zarówno, jak o chwilowym ministeryjalnym portfelu, dotąd zapomniéć nie umiał. Z wygolonéj starannie twarzy i układu włosów, nieco wyszłego z mody, z ruchów i manjery można było oznaczyć epokę najwyższéj świetności jego, w któréj skamieniał i wyjść już z niéj nie umiał... Rumiana twarz zgrubiałych rysów dowodziła nie normalnego krwi obiegu, a kształty czoła niezbyt