Piętka — a ja nie zwykłem odkrycia ich domagać się. Słusznie bardzo chcesz zbrojny wystąpić na scenę.
Rozmowa w tym tonie ciągnęła się jeszcze dość długo; inżynier patrzał, obserwował, ale do zbytku się nie zajmował już sobie znaną postacią, w któréj nic nowego nie znajdował.
— Cóż ty z sobą robisz? spytał z kolei gospodarz, trochę niezadowolony z tego, iż niewywiérał wrażenia.
— Ja? prosty śmiertelnik, idę ostróżnie, rzekł Piętka, nie dobrze nawet wiém, dokąd, wiele bardzo zdaję na ślepy traf, co się przeznaczeniem zowie. Nie pędzę się zbyt naprzód, nie radbym w tyle pozostać, nie roznamiętniam się do niczego... powoli idę, powoli.
— A doszedłeś do czego?
— Jak wiész, do całego surduta i butów bardzo porządnych, do rękawiczek nawet i obiadu za talara. Wcale z tem nie jestem nieszczęśliwy...
— Nie masz ambicyj, rzekł gospodarz.
— Ogromną, śmiał się Piętka, ale ją chowam na ten czas, gdy ją zużytkować będzie można. Ambicyja jest, jak aksamit na kamizelce, którą do ladajakiego surduta kłaść nie można... tymczasem spoczywa w zawiniątku...
Mówili jeszcze, gdy służący w liberyi z kamaszami przyszedł coś panu szepnąć na ucho. Płocki zerwał się bardzo żywo, rysy jego twarzy zdradzały zakłopotanie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.