Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

w te świetne dni młodości, gdy jéj czarne, żywe oczy świat czarowały cały... Na swojem miejscu siedziała stara panna, tak samo niemal ubrana, jak piérwszym razem, równie żółta i z usposobieniem złośliwem, zdająca się szukać tylko zręczności, aby je na jaką ofiarę wylać mogła.
Z rękoma założonemi na piersiach majestatyczna dziewica w okularach stała nad krzesłem staruszki przeglądającéj album, a oczy jéj, wlepione w jego karty, zdawały się nie widziéć nic, bo była zamyślona i smutna... Mało nawet miała udziału w rozmowie, więcéj przysłuchując się, niż udzielając. Oprócz tych, znanych nam postaci, tuż przy kanapie w krześle zajmowała miejsce, dawno już za granicą żyjąca, chwilowo tylko przybyła w odwiédziny tam, gdzie niegdyś była królową, pani niemłoda, po nabrzękłéj twarzy któréj poznać już nawet nie było można, że słynęła niegdyś z nadzwyczajnéj piękności i burzliwych przygód życia. Z téj przeszłości pozostała jéj postawa tylko pańska, duma, niesmak i charakter, który był mieszaniną największych sprzeczności: wielkiéj dobroczynności, zarazem i najnieznośniejszych kaprysów. Była to kuzynka hrabiny siedzącéj na kanapie, ale, jak się to często między krewnemi trafia dwie panie uroczyście się nienawidziły. Żyły jednak z sobą w zgodzie, a w salonie niktby tego nie poznał.
Męskie towarzystwo liczniejsze było, niż piérwszego wieczora, lecz główne w niem miejsca zajmowali ci sami panowie: hrabia Adam z lupą