Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

dowierzania... iż na chwilę przerwał mowę i nie dokończywszy, spytał:
— Czy masz co przeciwko niemu?
— Ja? skądże wnosisz?
— Z twarzy twéj! uśmiéchnąłeś się, słysząc pochwały?
Płocki pokiwał głową i dziwnym tonem żartobliwym tłomaczyć się począł.
— Nie mam przeciwko niemu nic a nic! Człowiek używający takiéj reputacyi, talentów, prawości, szlachetności et caetera, et caetera! Jakżebym ja znowu, ja, homo novus, śmiał się porywać na tak ustaloną opiniją, na uznane zasługi, na tak powszechnie szanowanego męża!!
Słowa te, tonem szyderskim wypowiedziane, pocichu, zniecierpliwiły Piętkę, poruszył się na krześle.
— Mów otwarcie! zawołał natarczywie.
— Nic do powiedzenia nie mam! roześmiał się Płocki. Jakżebym mógł! jakżebym śmiał...
Wychylił szybko kieliszek, oczy mu zabłysły..
— Pamiętasz Piętko nasz wieczór ostatni.. rzekł, głos zniżając, byłem z tobą otwartym... no, i dziś innym być nie chcę... Porwać się teraz jeszcze na tego olbrzyma nie mogę, ale go nienawidzę... Tamuje mi drogę, spotykam go wszędzie... zawadza mi... W naturze mojéj leży, dobijać się stanowiska, które on zajmuje, a więc albo on, albo ja padnę... ale walczyć z nim muszę...
— Rozumiem to, uśmiéchając się, z kolei