Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

grzmiał chórem, jak wystrzał działowy: Vivat! vivat!...
Jubilat płakał, ściskał z kolei wszystkich, poszedł całować mówcę, a gdy się nieco uhamowało wzruszenie, zabrał głos drżący, cichy, pokornie dziękując za tę cześć niezasłużoną, któréj pamięć miała mu towarzyszyć do grobu... Nie przypisywał on tego swym zasługom, czuł, jak mało uczynił, choć wiele dokonać pragnął... i t. d. i t. d.
Płocki należał do najzapaleńszych wiwatników, Piętka wypił swój kielich, uśmiéchnął się i usiadł... Rozmowa byłaby się może zawiązała na nowo, ale po piérwszym mówcy, występował już drugi, i okrzyk: panowie! panowie! usiłował gwar przytłumić...
Ten drugi był znanym humorystą, na twarzy jego igrał trefny dowcip i wesołość urzędowa, nim usta otworzył, twarze się śmiały, a podochoceni goście na kredyt zaczynali się uśmiéchać... popłynęły tedy dowcipy, przerywane to oklaskami, to wybuchami, to wtrącanemi dodatkami, wiedziano z góry, iż improwizowanym rymem dokończy... W ciszy słuchano oratora... służący ze stygnącém pieczystem odpoczywali pod kolumnami... słuchając i podziwiając...
Nie skończyło się na tém, wino otwiérało usta i dodawało odwagi, przymawiali się różnie różni, krótko i długo, ucinkowo i polemicznie, zagadnienia tryskały z szampana, wrzawę coraz trudniéj stłumić było, mówili wszyscy razem... śmiéchy homeryczne towarzyszyły lodom i deserowi... Ser-