stotą zastał już pana i panią domu. Julijusz przedstawił go pięknéj gospodyni, jako najlepszego przyjaciela. Była to młodziuchna kobiéta, dosyć nieśmiała, pięknych rysów twarzy, która się wydawała ze swego losu szczęśliwą i jak w tęczę patrzała na męża, odgadując myśl jego.
Pan Werndorf, pryncypał Piętki, trochę kazał czekać na siebie, lecz i ten przed upływem kwadransa łaski, stawił się, przepraszając bardzo, bo mu się coś w powozie zepsuło.
Kilka słów grzecznych powiedziawszy gospodyni, odwrócił się i, trochę zdziwiony bytnością Piętki, podał mu rękę uprzejmie.
— Widzę, że pan niespodziéwałeś się mnie tu zastać, śmiejąc się, rzekł Orest, ale my z panem Płockim, jesteśmy dawni, od szkół jeszcze towarzysze...
— Tak jest, dodał gospodarz, pracowaliśmy téż razem, póki pan mi go nie odebrałeś... czego panu winszuję i zazdroszczę...
Werndorf, jedna z potęg finansowych kraju, człowiekiem był rysów twarzy wybitnych, przypominających stary typ du bourru bienfaisant, wydawał się nieco szorstkim, rubasznym, żywym, ale był widocznie takim, jakim go Bóg stworzył, i nie zadawał sobie nigdy pracy malowania się do gości.
Piętka, widząc ich obu z Płockim na jednym planie, obok siebie, piérwszy raz dostrzegł, że to były dwie natury, dwie istoty wręcz sobie przeciwne, różne i zmuszone być w ciągłym sporze.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.