Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

błogosławieństwo, apostolstwo nasze jest razem męczeństwem.
Werndorf słuchając, uśmiéchał się. Płocki to, co mówił, nie z siebie brał, głosił rzeczywiste prawdy, pożyczane z różnych ust, ale jaskrawo i bezwzględnie, sądził, że niemi zyska sobie pochwały Werndorfa. Omylił się na tém...
Szanowny panie, odezwał się starszy doświadczeniem i szczéry współzawodnik, znam kraj ten i położenie, wady jego i zalety nie od dzisiaj, mogę panu zaręczyć, że jest na drodze postępu. To, o czém pan mówisz, było, dziś się stosunki znacznie na lepsze zmieniły. Wiele pojęć fałszywych wytrzebiono; inne wyschły same, bo im podsycających soków nie stało. Suma pracy krajowéj jest daleko większą, niż kiedykolwiek była, lekkomyślne używanie nierównie mniéj powszechne. Ludzie takich imion, jak książę Nestor i hrabia Adam, imion, które się wprzód nigdy w żadném przedsiębierstwie nie ukazywały, lękając się skalać pracą i spekulacyją, dziś wspólnie z nami jednemi idą drogami.
— A długo to potrwa? spytał Płocki, uśmiéchając się, nie znam ludzi mniéj wytrwałych i zrażających się łatwiéj. Opowiadaliście mi o owym amerykaninie, który na petrolu trzy razy robił milijonową fortunę, trzykroć ją tracił i miał odwagę rozpocząć dorabianie się po raz czwarty od kilkudziesięciu dolarów. Tu całkiem odwrotnie, niéma człowieka, któryby przez całe życie wytrzymał nawet w zawodzie, w którym mu się po-