Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

który Wytrychiewicza, postawionego na straży szalów tych pań, szukał, trafił na Piętkę i przywitał się z nim trochę zimno. Już nawet miał odchodzić, ścisnąwszy go za rękę, gdy, jakby sobie co przypomniał, pochylił się do ucha, i szepnął:
— Widziałeś pannę Eulaliją?
Piętka udał nieświadomość.
— Kuzynkę moją, o któréj ci wspomniałem. A! przypatrzże się jéj przynajmniéj przez ciekawość, siedzi przy mojéj żonie...
To mówiąc, odprowadził go nieco na stronę.
— A cóż? nie odgadłem, rzekł głosem poruszonym w ucho Piętce. Czułem przeciwnika w Werndorfie, przeczucia moje się zjiściły... Wszystkie moje najlepsze myśli mi odkrada... wiém z pewnością, że się stara o tę samę koncesyją, któréj ja potrzebuję, zakłada bank, którego myśl piérwszą ja powziąłem. To człowiek dla mnie straszny, przy nim tu dla mnie miejsca niéma! Głowę tracę... Zdaje się odgadywać, gdzie się posunę, aby mi drogę zastąpić, niéma środka, muszę walczyć, tu chodzi o życie.
Najprostszą byłoby rzeczą, zamiast walczyć, pójść z nim razem...
Płocki, zagadnięty tak, popatrzał szydersko na Piętkę, wzruszył ramionami.
— Bądź zdrów, rzekł prędko, zjedliśmy beczkę soli, ale mnie nie znasz.
Wytrychiewicz, zdala dostrzegłszy władcę swych losów, nadbiegł niespokojny i przerwał roz-